2023 rok
Opracował Marek Kaiper
Ochrona mikrofalowa i BHP przy pracy na stacjach radiolokacyjnych w latach 1970 -1998.
W związku z rozpowszechnianiem wielu urządzeń radarowych w WP, wprowadzono ochronę żołnierzy pracujących w zasięgu mikrofal (pasma X, S, L). W ramach tej ochrony personel stacji radiolokacyjnych kierowany był co 4 lata na obowiązkowe badania specjalistyczne w wyznaczonych szpitalach. W wojskach lotniczych były to początkowo Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej w Warszawie, Wojskowy Szpital Lotniczy w Dęblinie oraz szpital Marynarki Wojennej w Oliwie, w późniejszym okresie także inne szpitale. Początkowo badanie trwało 4 dni i było szczegółowe, w późniejszym okresie skrócone do 1 dnia. Wyniki badań wpisywane były początkowo do „ Książki zdrowia żołnierza zawodowego” a od roku 1968 także do specjalnej „Książki zdrowia pracownika zatrudnionego w zasięgu mikrofal”. Książki te wydane były przez Szefostwo Służby Zdrowia MON. Wyniki badań żołnierzy służby zasadniczej wpisywane lub stemplowane były w „Książeczce zdrowia żołnierza służby zasadniczej” w rubryce orzeczenia W.K.L. pieczątką np. „Zdolny do pracy na aparaturze radiolokacyjnej”.
Personelowi stacji radiolokacyjnych wydano także w końcu lat 60-tych mikrofalową odzież ochronną mającą chronić przed promieniowaniem elektromagnetycznym zakresu 0,1 MHz – 300 GHz. Kombinezony ochronne OM-1, płaszcze ochronne OM-2 oraz w późniejszym okresie okulary ochronne. Przypominały one wyglądem okulary spawalnicze, miały okrągłe przyciemniane szybki lustrzane (lustro półprzepuszczalne) umieszczone w szarej elastycznej metalizowanej osłonie ściśle przylegającej do twarzy. O ile dobrze pamiętam nazywały się OM-3, były bardzo drogie i podlegały zwrotowi. Kombinezon OM-1 wyposażony był w zdejmowany głęboki kaptur mający z przodu metalową gęstą siatkę osłaniającą twarz i z obu boków otwory na uszy także zakryte metalową siatką. Kaptur ten miał wewnątrz sztywny wkład, służący do właściwego ułożenia go na głowie. Kombinezon uszyty był z trzech warstw materiału, zewnętrznej w kolorze oliwkowym oraz warstwy środkowej i wewnętrznej. Między warstwą wewnętrzną a zewnętrzną umieszczona była właściwa warstwa ochronna z metalizowanego materiału. Kombinezon zapinany był na kryty suwak, a poła go osłaniająca zapinaną była na guziki, dodatkowo wyposażony był w brezentowy pasek z plastikową klamrą. Na lewej przedniej górnej części kombinezonu naszyta była kieszeń, druga kieszeń naszyta była po prawej stronie na wysokości pasa. Obie kieszenie miały klapki zapinane na guzik. Mankiety rękawów i nogawek spinane były suwakami oraz dodatkowo zabezpieczone przed rozpięciem klapkami zapinanymi na guziki.
Kombinezony te były rzadko używane przez personel, osobiście podczas 21 letniej pracy na stacji radiolokacyjnej użyłem go jedynie dwa razy, w tym jeden raz na ćwiczeniach w zimie, kiedy było bardzo zimno (służył jako ocieplacz podczas snu) oraz podczas awarii (uszkodzenie falowodu). Awaria zdarzyła się podczas włączenia pierwszego milimetrowego kanału stacji. Po chwili poczułem się źle, bałem się, że zemdleję, miałem zawroty głowy, wydawało mi się że otoczenie faluje, wyszedłem na zewnątrz stacji, a za mną pozostałe dwie osoby. Jedna z nich powiedziała „myślałem, że zemdleję”. Zrozumiałem, że jest awaria i w kabinie jest promieniowanie elektromagnetyczne. Trzeba było jednak wejść do niej, by zdjąć wysokie napięcie z nadajnika I kanału. Wtedy przydał się kombinezon, po jego włożeniu i wejściu do stacji czułem się normalnie. Okazało się, że nowy magnetron ma pęknięcie przy wyjściu falowodowym. Może komuś upadł podczas montażu, bo uszkodzenie nie występowało w transporcie, ponieważ magnetron opakowany w płócienny czarny worek i folię był zawieszony w skrzyni transportowej na sprężynach w specjalnym jarzmie, do którego był przykręcony aluminiowymi śrubami. A odległości między sklejkowymi ścianami skrzyni a magnetronem były duże ponad 15 cm. Bardziej przydatny był płaszcz OP-2 ze względu na łatwość ubierania przydawał się jako ocieplacz. Szczególnie w czasie, kiedy jeszcze nie obowiązywały zimowe przepisy mundurowe, a na dyżurach trzeba było w nocy wychodzić z domku obsługi by wejść po schodkach na 7 metrowy nasyp. W celu zrobienia planowej lub zamówionej obserwacji radiolokacyjnej.
W końcu lat 80-tych uznano mikrofalową odzież ochronną za nieprzydatną i używane w wojsku kombinezony OM-1 i płaszcze OM-2 wybrakowano nie odbierając ich najczęściej użytkownikom, jedynie okulary trzeba było zdać.
Czy promieniowanie mikrofalowe było rzeczywiście szkodliwe, pracując na stacji nie zastanawiałem się nad tym. Jedyne przypadłości zdrowotne, które u siebie zauważyłem to krwawienie dziąseł podczas mycia zębów, częste bóle głowy, oraz ropienie oczu. Specjalnie się tym wtedy nie przejmowałem i nie identyfikowałem tego z pracą na radiolokatorze. Jednak gdy po 21 latach pracy na stacji odszedłem na stanowisko gdzie nie było promieniowania, wszystkie te przypadłości z czasem zniknęły. Uważam więc, że prawdopodobnie miały jakiś związek z mikrofalami.
W pracy na stacji radiolokacyjnej uciążliwy był także hałas podczas jej pracy wydawany przez rozmaite urządzenia elektromechaniczne i elektryczne (wentylatory, selsyny, silniki napędu anteny z reduktorami, pompy falowodowe, transformatory, transduktory, transformatory obrotowe itp.). Przykładowo na stacji MRŁ-1 poziom szumów akustycznych w kabinie w/g instrukcji wynosił 85 dB, ale myślę że z czasem był większy. Niestety ochronniki słuchu nie przysługiwały. Na stacjach, w których nadajniki i odbiorniki oraz układ antenowy umieszczone były w obrotowej kabinie umieszczonej na lawecie artyleryjskiej, z dala od umieszczonej na samochodzie aparatowni ze wskaźnikami i układem sterowania, problem ten nie występował. Także nie występował na stacjach pracujących ze wskaźników wynośnych umieszczonych w porcie lotniczym lub na stanowisku dowodzenia, połączonych ze stacją kablami lub za pomocą radiolinii RL-30. Jednak tam bardzo głośne były stabilizatory napięcia szczególnie na wskaźnikach stacji MRŁ-1. Drugim uciążliwym czynnikiem w okresie letnim była temperatura, wzrost której spowodowany był dużą ilością lamp elektronowych oraz innych nagrzewających się podczas pracy elementów elektrycznych.
Problemem na niektórych obiektach lotniskowych (radionamiernik BRL, DRL, RSL, MRŁ) było załatwianie spraw fizjologicznych podczas dyżuru. Trzeba było chodzić do portu lotniczego (RSL), na pozostałych obiektach zainstalowano drewniane wolnostojące ubikacje (słowojki) stojące nad dołem na fekalia. Papieru toaletowego nie przydzielano zastępowały go pocięte w ćwiartki strony „Żołnierza Wolności” lub „Wiraży”. Na stacji MRŁ-1 po oddaniu portu do remontu i przebudowy mieszkaliśmy w stalowym nadwoziu (budzie) po jakimś wybrakowanym urządzeniu łączności, zdjętym z samochodu Lublin – 51, a sprawy fizjologiczne załatwiało się w lesie. W końcu po ponad rocznych dyżurach w „budzie” uwzględniając nasze monity przywieziono nam pod stację kilkanaście desek i krawędziaków oraz pudełko gwoździ. Resztę musieliśmy zrobić sami. Podobnie było z domkiem mieszkalnym mającym zastąpić metalowe ciasne nadwozie. Załatwiono w urzędzie powiatowym darmową cegłę, jednak aby ją uzyskać trzeba było rozebrać piętrowy przeznaczony do wyburzenia budynek w lesie. Dostaliśmy samochód ciężarowy KrAZ i kilku żołnierzy do pomocy. Cegłę z rozbiórki trzeba było oczyścić a potem samemu zbudować domek, dostaliśmy tylko z batalionu zaopatrzenia cement, piasek i betonowe płyty na strop.
BHP przy pracy z urządzeniami elektrycznymi polegało głównie na okresowym zdawaniu specjalistycznego egzaminu kwalifikacyjnego w zakresie eksploatacji urządzeń elektro – energetycznych o napięciu do 1 kV. Po zdaniu egzaminu otrzymywało się stosowne zaświadczenie wydawane przez wojskową inspekcję paliwowo-energetyczną. Zaświadczenie było ważne przez okres 5 lat. Wydawane one były w 3 kategoriach E – eksploatacja, D – dozór, K – kierownictwo. Głównie zdawano kategorię podstawową E, kategoria D poza wiadomościami z kategorii E wymagała wiedzy z zakresu aktów prawnych. Początkowo kadra jeździła do wyznaczonych ośrodków przyjmujących egzaminy (np. z Pomorza Zachodniego do OSSUL w Grudziądzu), w późniejszym okresie komisje egzaminacyjne przyjeżdżały do jednostek w sytuacjach, gdy do egzaminu przystąpić miała duża ilość kadry. Wtedy zdawali egzamin także ci, którym uprawnienia kończyły się np. za rok lub ci, którzy chcieli podwyższyć klasę uprawnień.
Na stacjach radiolokacyjnych, radiostacjach i radioliniach były instrukcje BHP i przeciwpożarowe. W początkowym okresie należało znajomość ich pokwitować podpisem. W późniejszym okresie nikt już nie zwracał na to uwagi. W batalionach (dywizjonach) był nieetatowy inspektor BHP, czyli poza własnymi obowiązkami służbowymi miał dodatkowe behapowskie. Kontrolował on okresowo stan urządzeń elektrycznych wpisując uwagi do książki pracy. Uwagi te musiały być na bieżąco usunięte. Sprzętu łączności, radiolokacyjnego i zasilających je zespołów prądotwórczych nie kontrolował, to było w gestii dowódców stacji. Zwracał on uwagę na elektronarzędzia, sprzęt RTV, wtyczki, gniazda ścienne (często były wyrwane), osłony szlifierek, czajniki i kuchenki elektryczne w kompaniach, bunkrach, warsztatach i domkach lotniskowych dla obsług. Rekwirował tzw. „buzały” grzałki nurnikowe do wody robione przez żołnierzy z żyletek. Sprawdzał czy w miejscach pracy, w warsztatach są dostępne instrukcje BHP. Przykładowe wzory instrukcji BHP umieszczone były w „Biuletynie informacyjnym bezpieczeństwa i higieny służby i pracy” nr 1/1983. Umieszczono tam 33 instrukcje dotyczące BHP w pracy w warsztatach mechanicznych, stolarniach, obsłudze linii kablowych, butli z acetylenem a nawet przy instalowaniu i naprawie oświetlenia jarzeniowego. BHP przy urządzeniach łączności opisane było w Podręczniku Łącznościowca część XIV. Ponadto inspektor otrzymywał wydawnictwa Państwowej Inspekcji Pracy dotyczące BHP. Do stacji radiolokacyjnych, radiostacji i radiolinii oraz elektrycznych zespołów prądotwórczych ich dowódcy zobowiązani byli sami opracować instrukcje BHP na podstawie instrukcji obsługi sprzętu. Były one zatwierdzane przez przełożonych. W sumie instrukcje były zabezpieczeniem głównie dla dowództwa, bo użytkownicy pracowali często po swojemu. Pompując opony samochodów ciężarowych bez klatek ochronnych, bo nikomu nie chciało się iść po klatkę, lub zdejmując osłony z pił lub szlifierek, bo tak było im wygodniej. Inspektor BHP wysyłał do legalizacji dywaniki izolacyjne, rękawice i kalosze dielektryczne z radiolokatorów i radiostacji. Głównie jednak zajęty był pisaniem protokółów powypadkowych kadry i żołnierzy batalionu a także pracowników cywilnych. Dodatkowo musiał uczestniczyć jako kursant w okresowym szkoleniu behapowskim zakończonym egzaminem. Oczywiście w pułku lotniczym, każda służba miała swojego inspektora BHP, tak więc był nieetatowy inspektor w dywizjonie dowodzenia lotami, służbie inżynieryjno lotniczej oraz batalionie zaopatrzenia. Jedynym chyba wyjątkiem była 4 Baza Lotnicza gdzie był tylko jeden behapowiec na całą bazę.
Inną nieetatową funkcją był metrolog jednostki. Do jego obowiązków należała ewidencja wszystkich przyrządów pomiarowych w jednostce oraz sprawdzanie ich legalizacji. Wiązało się to z wysyłaniem przyrządów do legalizacji do rozmaitych jednostek legalizujących. A legalizacji lub dozorowi technicznemu poza przenośnymi elektrycznymi i elektronicznymi przyrządami pomiarowymi podlegały wagi w służbie żywnościowej , manometry w kotłowniach i kuchniach, zbiorniki ciśnieniowe, wytwornice gazu, butle gazowe a także przyrządy meteorologiczne (wiatromierze, barometry, barografy i inne). A byli jeszcze nieetatowi inspektorzy p/poż. (legalizacja gaśnic i kontrola zabezpieczenia ppoż.) oraz nieetatowi energetycy jednostki (legalizacja rękawic, kaloszy, półbutów dielektrycznych, pomostów izolacyjnych, drążków i kleszczy izolacyjnych, dywaników gumowych, drążkowych wskaźników napięcia) w podległych podstacjach energetycznych. Te dwie ostatnie funkcje obsadzane były w pułku najczęściej przez kadrę z batalionu zaopatrzenia, ponieważ w jego składzie była straż pożarna i kompania obsługi lotniska, której podlegały stacje energetyczne. Oczywiście funkcje te były wynagradzane niewielką kwotą pieniężną zależną od ilości ludzi w pododdziale, pobieranej z osobnej listy płac. Średnio było to po przeliczeniu około 50 – 60 obecnych złotych. Chętnych do przyjęcia dodatkowej funkcji najczęściej nie było, więc zwykle byli oni wyznaczani. Znane mi są przypadki piastowania 2 a nawet 3 nieetatowych funkcji przez jedną osobę.
Opracował Marek Kaiper